strona główna
images/b_wielty.jpg

Każdy człowiek ma w sobie świnię, którą musi czasem wypuścić. - Jacuś

W czasach zarazy nie ma Mszy, ale kościół jest otwarty cały dzień. Przychodzą ludzie, na chwilę. Rozglądają się niepewnie, czy nie ma ich za dużo – wiadomo kwarantanna. Siądą, pomodlą się. Popatrzą choć z daleka, bo na bliskość teraz nie pora.

Przyszedł jeden taki porządny. Nie pasuje mu, że nie czas na bliskość. Kręci nosem. Jak to tak, bez Gorzkich Żali, bez tych wzruszających emocji. Jak tu praktykować swoje chrześcijaństwo. Nie ma jak, bo nie ma okazji. Wiadomo kwarantanna. I co prawda „nie godnim, nie godnim” jak by to powiedział stary Kiemlicz, ale jednak złość bierze. Bo jak tu tę swoją niegodność ugodnić, kiedy nie ma okazji.

Przyszedł jeden taki nijaki. Wlazł, poczuł się zagubiony. Dawno nie był… zatęsknił. A może się po prostu wystraszył – wiadomo, zaraza. Życie kiepskie, to i wiara kiepska – pomyślał. Niegodny, ale może kiedyś… O szansę żebrał.

szopka
sztuczne, nieruchome
nie ma miejsca na prawdziwe
stragan
grunt, że kolorowe
świeci w oczy, mąci w głowie

nieważne serce, choć żywe jeszcze

wióry, wata
wiara-atrapa
odbija się trocinami
płacz suchymi łzami

klęka przed figurą, diabła ma za skórą

Bo bywają tacy, którzy w kościele mają swoje drugie życie, tylko tego pierwszego w domu nie mają. Nie mają bliźnich, tylko wtajemniczonych. Mają głowy pełne zasłyszanych frazesów. Karmią się słowem, ale z internetu, niebożym. Błyszczą, ale nie świecą. Miłość rozmienili na zgorzkniałość świętego oburzenia. Karmią swoją świnię… „nabożnie”.

Na koniec historia Jacusia. Ku przestrodze.